9:54 Wtorek
15 Maj 2007
Lublin
Coś się kończy, coś się zaczyna Historyczne zdjęcia z Lublina.
Sierpień 2005 roku wydaje się być zamierzchłą przeszłością. Może jednak warto sięgnąć do wspomnień. Zwłaszcza teraz, gdy na polu śnieg i mróz. Wspomnienia gorącego lata pomogą przetrwać największe mrozy.
Przyjaciół w Lublinie odwiedziliśmy całą naszą ówczesną rodzinką. Tomka jeszcze wtedy nie było nawet w planach. Bez względu jednak na to udało nam się spędzić prześlicznych kilka dni, w prześlicznym mieście, w przemiłym towarzystwie.
Chyba jednak oszczędzę sobie pisania opisów do każdego ze zdjęć poniżej. Prawda jest taka, że z perspektywy czasu nie potrafię oddać mojego stanu ducha takim, jaki był wtedy. A pozostałe szczegóły są widoczne na zdjęciach.
Wrodzona grafomania przynagla mnie jednak do pisania. Mając świadomość, że piszę to wszystko sam dla siebie ulegnę pokusie i napiszę jeszcze kilka słów, choć dobrze wiem, że powinienem zamilczeć. Z góry przepraszam postronnych czytelników za poniższą opowieść. Urąga ona mojej inteligencji, więc mniemam, że i inteligencji czytelników będzie urągać. Cóż, wrażliwym na punkcie własnej inteligencji polecam przejść od razu do oglądania zdjęć.
Spotkała mnie dziś intrygująca historia. Otrzymałem wspaniały choć przedziwny prezent. Trudno mi znaleźć słowa, żeby opisać, jak wiele sprawił mi radości. Dziwność prezentu polegała głównie na tym, że nie był to prezent dla mnie, a jednak mnie ucieszył. Nie, nie ucieszył... Rozradował. Tak, rozradowałem się jak dziecko budzące się po nocnej wizycie Świętego Mikołaja. Jak to możliwe, że ucieszyło mnie coś, co nijak nie było dla mnie? Nie mam pojęcia. Nie to jest jednak najważniejsze. Jakiś czas później okazało się, że prezentu wcale nie było. Fatalne nieporozumienie. Nic się nie wydarzyło. A jednak poczułem potworną stratę. Stratę nieistniejącego prezentu nie dla mnie. Sprawy komplikują się coraz bardziej. Ból po stracie nie mojego niczego był równie wielki, jak wielka radość po obdarowaniu nie mnie niczym.
Teraz jest już wieczór, siedzę sobie i zastanawiam się nad tym, co się wydarzyło. Zniknęła radość, zniknął też ból. Teoretycznie wszystko powinno wrócić do punktu wyjścia. A jednak coś się zmieniło. Część mnie zniknęła również. Zniknęła ta część mnie, o której zniknięcie się modliłem, a jednocześnie nie chciałem, nie potrafiłem się jej pozbyć. Czy to zmiana na trwałe? Nie wiem... Czy na dobre? Mam nadzieję.