www.koltowski.org

17:34 Czwartek
20 Sierpień 2009

Dinozaury, lwy morskie i dzieci

Wczasując się w Bibione i korzystając z bliskości Słowenii postanowiliśmy odwiedzić zaprzyjaźnioną rodzinę w Lublanie. Jednodniowa wycieczka obfitowała w atrakcje i była pełna wrażeń.

Wyruszyliśmy bladym świtem...

Wyruszyliśmy bladym świtem......w celu uniknięcia sobotnich korków w Bibione. Jak przystało na miejscowość stricte turystyczną w soboty następowała rytualna zmiana turnusów. Tłumy wczasowiczów z jednej strony witały a z drugiej opuszczały nadmorski kurort. Wziąwszy pod uwagę fakt, że infrastruktura drogowa była przygotowana raczej dla lokalnego ruchu rozleniwionych urlopowiczów i nie bardzo mogła sprostać kulminacjom migracyjnym - sobotnie przedpołudnia obfitowały we wszelkiego rodzaju korki uliczne. Korzystając więc z nieszczególnego przyzwyczajenia naszych dzieci do wstawania bladym świtem wyruszyliśmy najszybciej jak się tylko dało. Cel został osiągnięty - nie staliśmy w korku nawet przez chwilkę.

Chcąc urozmaicić dzieciom podróż oraz dać Kubie i Mojcy (szefostwo zaprzyjaźnionej rodziny) trochę czasu przed południem wstąpiliśmy po drodze do Postojnskiej Jamy. Jedna z największych jaskiń w Europie nie musi z początku wydawać się wielką atrakcją dla dwu- oraz czterolatka. Przy bliższym jednak poznaniu wiele zyskuje, a to za sprawą dwóch magicznych punktów programu zwiedzania. Pierwszy punkt to przejażdżka kolejką. Większość jaskini zwiedza się siedząc w wagonikach podpiętych do elektrycznej lokomotywy, która pędzi naprawdę szybko i dzieci aż pieją z zachwytu. W zasadzie wszystkich otaczających kolejkę atrakcji mogłoby nie być - sama jazda w zupełności wystarczała naszym chłopcom. Na szczęście piesze etapy zwiedzania też miały niczego sobie atrakcje...

Na samym końcu pieszej wędrówki bardzo pomysłowi zarządcy jaskini postawili ogromny szkielet dinozaura. Takiej atrakcji nie oprze się żaden młodociany turysta. Zachwyceni chłopcy z wypiekami na twarzach spędzali ostatnie jaskiniowe chwile przed powrotem kolejką na powierzchnię. A powierzchnia też niczego sobie - była na niej stara, parowa kolejka, która służyła turystom przed elektryfikacją jaskini. Co więcej - była ona udostępniona do zwiedzania "organoleptycznego", co dla małych urwisów jest nie bez znaczenia. Stojący w pobliżu parkingu czołg nie posiadał już tej niebagatelnej właściwości i nie można się było na niego wdrapywać, co niewątpliwie obniżało jego atrakcyjność. Nie tak bardzo jednak, żeby mu nie poświęcić sporej ilości czasu. Jeśli jeszcze dodać niewielki plac zabaw, to z dziecięcej perspektywy wycieczka do jaskini była naprawdę dużą atrakcją!

Plan wycieczki jednakowoż nie kończył się na jaskini i pożegnawszy się z nią czule i gorąco wsiedliśmy z ulgą do klimatyzowanego samochodu. Pięknymi, słoweńskimi autostradami ruszyliśmy z kopyta w stronę tamtejszej stolicy. Nasza niezawodna nawigacja samochodowa zawiodła nas wprost pod wielkie wrota średniowiecznej kamienicy. Nasi zamieszkujący w niej przyjaciele mogą się co dnia cieszyć widokiem na najstarsze części Lublany oraz na sympatyczny jacht "under construction" w ogródku. Korzystając z uroku kamienicy i bliskości doskonałej pizzerii rokoszowaliśmy się szpinakowymi specjałami oraz niezobowiązującym nastrojem sjesty.

 

A kiedy dzieciom znudziło się już leniuchowanie udaliśmy się wspólnie na zwiedzanie lokalnego ogrodu zoologicznego. Rozmiarami jest on chyba podobny do ogrodu w Krakowie jednak wypada trochę lepiej w porównaniu. Chyba najbardziej zyskuje na nastawieniu na zwiedzających. W krakowskim ogrodzie przy każdych odwiedzinach mam wrażenie, że turyści są poniekąd złem koniecznym. W słoweńskim ogrodzie wręcz przeciwnie - wszystko zdaje się być nastawione na "klienta". Nie jestem pewien, która z filozofii prowadzenia ogrodu zoologicznego jest słuszniejsza, jednak słoweńska jest na pewno bardziej atrakcyjna dla ludzi. Zwykłe karmienie lwów morskich jest tam zorganizowane w formie zabawy, w której te wielkie, morskie stworzenia popisują się swoimi umiejętnościami i ku uciesze dzieci i dorosłych demonstrują przeróżne cyrkowe sztuczki.

Z drugiej wszakże strony dzieciom tak naprawdę niewiele potrzeba, żeby dobrze się bawić. Jedną z największych atrakcji dla dzieci jest wszakże towarzystwo. Korzystając więc z towarzystwa przeuroczej Kaliny - córeczki Kuby i Mojcy - chłopcy bawili się wyśmienicie.
Na nieszczęście wraz z upływem czasu przyszła pora powrotu. Żeby osłodzić naszym pociechom gorycz rozstania zabraliśmy ich do McDonald's. Z zapchanymi frytkami ustami ciężko jest wszak narzekać na niedolę, więc w pogodnych nastrojach odjechaliśmy w stronę słonecznej Italii. Mamy wszakże nadzieję, że jeszcze wrócimy do Lublany - i to nie raz!

  1. Copyleft 2008 by Michał Kołtowski
    All rights reversed