www.koltowski.org

8:41 Wtorek
17 Marzec 2009

Niesłona Solina

Za oknem zimno jak diabli, do tego pochmurno i siąpi - czas powspominać gorące, wakacyjne dni. Tradycyjnie już razem z przyjaciółmi udało nam się spędzić długi sierpniowy weekend w Bieszczadach. Tym razem wybór padł na Górzankę i bardzo dobrze, bo był to po prostu strzał w dziesiątkę.

Zamieszkaliśmy w uroczym domu nad rzeczką (ciekawa sprawa, chyba nikt nie zadał sobie trudu by sprawdzić, jak się ona nazywa). Przed domem był ogród z dużą ilością trawy, zabawek, z basenem dla dzieci, piaskownicą, miejscem na ognisko oraz altaną. Na nieszczęście z wiekiem przybywa nam samochodów, więc spora część ogrodu została zajęta na poczet miejsc postojowych. Nie żebym miał coś przeciwko samochodom, tylko tak sobie czasem przypominam, jak to nikt z nas nie miał samochodu i jakoś sobie radziliśmy. Ba, mam wrażenie, że jacyś tacy szczęśliwsi byliśmy wtedy.

Dla uczciwości trzeba dodać, że wtedy nikt z nas nie miał dzieci. Co wiele tłumaczy. Oczywiście w kwestii posiadania samochodów, bo chyba nie w kwestii szczęścia. Do szczęścia może jeszcze wrócę, w tym miejscu chciałbym tylko zauważyć, że - jak widać na zdjęciu - pociąg do motoryzacji odczuwają nie tylko dorośli.
Wracając do opisu otoczenia domu, to zaraz za ogrodem, zasłonięta wysokim żywopłotem szumiała sobie spokojnie wyżej wymieniona, nieznana bliżej z nazwy rzeczka. To chyba wyczerpuje pokrótce zasoby przed-domowe naszego górzankowego gospodarstwa.

Zostały jeszcze zasoby za-domowe. Składały się głównie z małego domku, w którym mieszkała niedzieciata część naszej wycieczki. W sumie podział na cześć dzieciatą i niedzieciatą ukształtował się dość naturalnie. Nikt nikogo oczywiście nie chciał izolować, ale jakoś tak nie widziałem wielkiego zainteresowania wśród młodych bezżonnych mężczyzn do chodzenia po nocy na paluszkach, żeby nie obudzić pociech. Młode, bezmężne dziewoje też jakoś nie pałały entuzjazmem do budzenia się o 6 rano dźwiękiem spadającego ze schodów ojca z dzieckiem na ręku. Słowem rozlokowaliśmy się wszyscy tak, żeby nikt nikomu nie przeszkadzał. Albo przeszkadzał jak najmniej.

Na nieszczęście - głównie dla czytelników - nie wyczerpuje to jeszcze tematu. Od opisanego powyżej quasi-naturalnego podziału było oczywiście wyjątki. Kocurkowie mieszkali w części dzieciatej, żeby zamanifestować swoją przynależność do "pozostających od dawna w związku". Przyszli państwo Kosztyłowie wybrali mieszkanie w namiocie - co się im zresztą dziwić. Gwoli ścisłości należy dodać, że namiot rozstawiony był w ogrodzie należącym do lewostronnych zasobów przydomowych.
I tak oto pokrótce zarysowałem plan sytuacyjny górzańskiej idyllicznej bazy noclegowej. Na zdjęciu natomiast syn mój najstarszy dzielnie znosi trudy wypoczynku na plaży nad Zalewem Solińskim.

Na szczęście przez większość czasu pogoda nam sprzyjała. Można sobie było spokojnie poleżeć nad wodą patrząc czujnym okiem, jak pociechy taplają się w błocie. Od czasu do czasu pociechy robiły sobie przerwę na spanie i wtedy nawet rodzice mieli wolne. A jak się już nam nie chciało leżeć na plaży, to szliśmy do zaprzyjaźnionej cukierni na bitą śmietanę lub lody z borówkami. Mrożoną kawą też nie gardziliśmy. Gdyby ktoś kiedyś zabłądził do Polańczyka, to gorąco polecamy odwiedzenie tamtejszego przybytku śmietankowej obfitości.

Pociechom tak niewiele wystarczało do szczęścia. Wiaderko, woda, trochę piasku i oczywiście towarzystwo. Tak się teraz zastanawiam nad tą moją perspektywą szczęścia w dzieciństwie w porównaniu do dorosłego, zabieganego życia i dochodzę do wniosku, że to jednak tylko podła, neuronowa manipulacja. Jak sobie dobrze przypomnę dzieciństwo, to się okazuje, że zawsze było coś nie tak. Ciągle chciałem być dorosły, ciągle czegoś brakowało, czegoś nie rozumiałem, do czegoś dążyłem. Wszystko to tak naprawdę było źródłem nieustannej frustracji.

A dziś? Dziś w zasadzie niewiele się zmieniło - nadal chcę być dorosły, ciągle czegoś mi brakuje, rozumiem chyba mniej niż w dzieciństwie, a najlepsze jest jeszcze ciągle przede mną. I tylko pamięć z niezrozumiałych powodów stara się wybielić przeszłość zostawiając tylko miłe wspomnienia, a teraźniejszość jest, jaka jest. Inna rzecz, że teraz wszystkie te "niedociągnięcia" rzeczywistości nie są dla mnie w ogóle źródłem frustracji. Ot, życie...

 

A w życiu, jak to bywa - pogoda nie zawsze sprzyja. Nad Soliną również nie zawsze były warunki do wylegiwania się na plaży. Czasem się zachmurzyło, czasem coś pokropiło. Nie przeszkadzało nam to w dobrej zabawie - spędzaliśmy więcej czasu w lokalach i samochodach. A do tego zapewnialiśmy sobie rozrywki idealnie pasujące do pochmurnych dni. Np. niedzieciata część wycieczki wybrała się zdobywać najwyższe szczyty Bieszczad, gdzie - ku ich rozczarowaniu - miast chłodzącej rozgrzane ciała mżawki spotkało ich palące twarze słońce. Dzieciata część natomiast - poza nabijaniem się z czerwonych nosów zdobywców Tarnicy - zapewniała sobie rozrywki odpowiednie dla ich stanu i powagi.

Rejs statkiem wycieczkowym po Solinie - oto rozrywka w sam raz dla rodziców z dziećmi. Z niemałym rozbawieniem wspomniałem odległe czasy, w których płynąc żaglówką nabijałbym się z upchanych w tandetnym stateczku turystów nie mogąc zrozumieć, co skłania ludzi do tak dziwacznych substytutów wypoczynku. Obecnie nie dość, że z nikogo się nie nabijałem, to jeszcze czerpałem z tej niezbyt wysublimowanej formy turystyki prawdziwą przyjemność. I wcale jakoś nie tęskniłem za żaglówkowymi czasami. Co wcale nie znaczy, że pewnego dnia nie wybiorę się z moimi synami (a może i z córką?) na wspaniały rejs wypasionym katamaranem.

Dobrze jest mieć marzenia, dobrze jest tworzyć plany, dobrze jest mieć je z kim dzielić. Kończąc przydługi już i tak opis wakacyjnych wrażeń naszła mnie jeszcze jedna refleksja na temat szczęścia. W planach i marzeniach jest jedna pułapka - zdarza mi się upatrywać szczęścia w ich realizacji. Nie ma w tym może nic złego poza jednym małym, acz niepomijalnym skutkiem ubocznym. Skoro szczęśliwy mam być po zrealizowaniu marzeń, to mając je ciągle niezrealizowane muszę być nieszczęśliwy. A ja wolę być szczęśliwy tu i teraz - wśród tych, których kocham i którzy są mi najbliżsi. Czekaj więc, katamaranie, na swój czas, ale wiedz, że wcale za Tobą nie tęsknię!

  1. Copyleft 2008 by Michał Kołtowski
    All rights reversed