16:55 Poniedziałek
4 Sierpień 2008
Malowanie świata
Lato w mieście tego roku było równie łaskawe dla dzieci, co w roku ubiegłym. Podtrzymując dwuletnią już tradycję z wielką radością wzięliśmy udział w malowaniu świata. Każdy znalazł coś dla siebie: maluchy - piaskownicę, starszaki - farbki i pędzle, rodzice - menu w Bunkrze Sztuki. Słowem, wszyscy byli zadowoleni.
Twórca i tworzywo w jednym
Mieliśmy zaplanowane na ten weekend z goła inne zajęcia. Pospolite ruszenie krośniaków uchwaliło wyprawę z dziećmi na Polanę i wszystko zmierzało w dobrym kierunku - łącznie z samochodem państwa Niemców, jednakże z przyczyn niewyjaśnionych plany uległy gwałtownej zmianie i miast w góry postanowiliśmy pozostać w mieście. Nawet się później zastanawialiśmy wszyscy, co tak nagle i gwałtownie wpłynęło na nas i przekonało nas do pozostania w mieście, ale jakoś nikt nie był w stanie podać przekonywującego wyjaśnienia. W efekcie weekend spędziliśmy pośród miejskich murów, ale za to w doborowym towarzystwie.
Zamki na płótnie
Dzieciom nie trzeba wiele, żeby się nie nudzić. W zasadzie od pewnego wieku wystarczy im nie przeszkadzać. No, może czasem trzeba im stworzyć sprzyjające warunki do samodzielnego poznawania świata, ale w zasadzie udział rodzica w zabawianiu dziecka mógłby się do tego ograniczyć. Na nieszczęście rodzice mają niewytłumaczalną skłonność do wtrącania się w sprawy, o których tak naprawdę nawet nie powinni wiedzieć. Stąd też biedne dzieci nie mogą się w spokoju upaprać farbkami po pachy i robić fikołków w rozlanej przy tej okazji wodzie, bo rodzice od razu mają jakieś ale, i wtrącają się i z góry wiedzą lepiej, jaka zabawa będzie bardziej odpowiednia. A że sami nawet nie spróbują się umorusać, ani nawet nie trzasną małego fikołka na trawie, więc są zupełnie niewiarygodni w swoich przekonaniach. Nie przeszkadza im to jednak uzurpować sobie prawa do posiadania racji.
Łatwo mi się to wszystko pisze, bo ze względu na zaangażowanie w pracy nie wziąłem tym razem udziału w malarskim przedsięwzięciu i siedziałem grzecznie w domu z laptopem na kolanach.
Zamki z piasku
Nieobecność ta nie odbiera mi jednakże prawa do komentowania rzeczywistości. Choć może faktycznie z tym wcielaniem się w rolę obrońcy praw dziecka trochę przesadziłem - wszak już od kilku lat stoję po przeciwnej stronie barykady. Dzieci dziećmi, barykady barykadami, a na stronie relacja z upalnego weekendu zamieszczona być musi, więc wracam pokornie do tematu i brnę dalej poganiany wrodzoną grafomanią.
Rozkoszne nasze i nie nasze pociechy raczyły się rozrywką na wiele sposobów. Malowanie to tylko jeden z nich. Były jeszcze zabawy w piasku, degustacja niezdrowych przekąsek, tj. lodów i frytek, pościgi, piski, oraz tzw. ekspozycja stała czyli zabawy pozostające w codziennym repertuarze, jak denerwowanie rodziców zamierzonym nieposłuszeństwem oraz obstrukcja organizacyjna mająca wszelkie pozory czasowego bądź trwałego niezrównoważenia emocjonalnego. Nie należy wymagać jednak zbyt wiele od ludzi, których lata życia da się policzyć na palcach jednej ręki. A poza tym, wcale mnie tam nie było...
Pociąg do lodów
Malowanie na Plantach to mimo wszystko nie była jedyna aktywność weekendowa. W ramach rekompensowania sobie strat wynikających z niezrealizowania planów wyjazdowych robiliśmy różne rzeczy, w których dla odmiany i ja mogłem wziąć udział. Na przykład basen z dziećmi. Madzia zabrała Tymka i w towarzystwie Pawła z Mają odwiedzili pobliski basen w Skotnikach, gdzie w.w. pociechy oswajały się z wodą - a trzeba przyznać, że akurat tej dwójce kontakty z mokrym żywiłem idą nader opornie.
No tak, tylko że to akurat nie jest najlepszy przykład, bo ja w tym czasie siedziałem sobie przed komputerem w domu. Fakt jest jednak faktem - wszyscy bawiliśmy się świetnie.
Krośniacy z Krosna
Były również inne wydarzenia natury kulturalno-rozrywkowej, w których pomimo przeciwności losu wziąłem udział. Chodzi mi głównie o wieczorną posiadówę u Michałków. A przeciwności losu to Tymek, który pospał w czasie dnia tak długo, że nie wyrażał chęci pójścia spać aż do północy. Z drugiej strony to w sumie nawet się dobrze złożyło, bo mogliśmy dzięki temu trochę życia towarzyskiego zażyć. Tym bardziej, że i towarzystwo wybornej jakości - krośniacy z Krosna, krośniacy z Krakowa, krośniacy z Warszawy - sama śmietanka. A zapach kiełbasy smażonej z cebulką - przeznaczonej początkowo na niedoszłe ognisko na Polanie - śni mi się do dziś co noc. Kto nie był, może tylko żałować.
Dla każdego coś miłego
Byłbym zapomniał o jeszcze jednym wydarzeniu weekendu, które bez wątpienia nie powinno pozostać nieudokumentowane. Mówię mianowicie o wspólnym pobycie w Ikei. Zdarzenie to poprzedzone było wyjazdem do Ojcowa, w którym z przyczyn wymienianych już wyżej, nie mogłem wziąć udziału. Pominę więc milczeniem wątek ojcowski w nadziei, że któryś z czytelników napisze kilka zdań na jego temat i będę mógł z czystym sumieniem zacytować go na stronie. Zgłoszenia przyjmuję mailem - kto mnie zna, zna też adres.
Portrety
A jeśli chodzi o wyjazd do Ikei, to prawdę powiedziawszy spotkaliśmy się w niej niemalże cudem. Każda z rodzin miała jakieś swoje zakupy do zrobienia, dzieci miały swoje oczekiwania względem ikeowego basenu z kulkami, Ikea miała wyjątkowo długie i irytujące kolejki przy kasie. Słowem widzieliśmy się w środku tylko kilka chwil i wróciliśmy do domów umordowani, ale za to szczęśliwi i objuczeni zakupami.
A tak sobie jeszcze właśnie przypomniałem, że Tymek w Ikei - jak to ma ostatnio w zwyczaju - podrywał jakąś nieletnią dziewczynkę. Strasznie z niego sympatyczny chłopiec - bawili się razem w domku z potworami.
Żaba
Ikeowe zauroczenie nie trwało jednak długo i Tymek ze złamanym sercem został porzucony, gdy obiekt jego zainteresowania wezwany kategorycznym głosem matki ze spuszczoną głową ruszył powolnym krokiem w stronę wyjścia. No, może z tym złamanym sercem trochę przesadziłem - pożegnanie z dziewczynką Tymek skwitował uśmiechem i przerzucił się szybciutko na siedzącego obok tatusia, usiłując namówić go do przejęcia roli dziewczynki. A że jakoś nie bardzo byłem zainteresowany siedzeniem w malutkim domku i darciem się wniebogłosy w obawie przed atakiem ikeowego węża, aktywność Tymka ograniczyła się do skakanie po mnie i robienia głupich min. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, gdyż usłyszeliśmy kategoryczny głos matki i obaj ze spuszczonymi głowami, powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę wyjścia.